piątek, 5 marca 2010

Jaką masz mapę?



Mapa bywa niezbędna w podróży jako uogólnionione odwzorowanie danego terenu które ułatwia poruszanie się po nim. W życiu rolę map stanowią rozmaite paradygmaty czyli modele rzeczywistości, na które składają się przekonania i wyobrażenia które posiadamy - o życiu, o świecie i o nas samych.

Nasze wyobrażenia czy przekonania na temat świata nie oznaczają jednak wcale, że rzeczywistość taka właśnie jest. Jak stwierdził Alfred Korzybski: "mapa nie jest terenem." Podobnie namalowany przez artystę olejny pejzaż pejzażem nie jest. Jest odwzorowaniem, indywidualną interpretacją artysty. Wszyscy jesteśmy takimi artystami kiedy malujemy pędzlami i farbami naszych umysłów otaczający nas świat.

Po pierwsze, przy pomocy naszych zmysłów postrzegamy tylko wycinek rzeczywistości. Niektóre gatunki zwierząt jak delfiny czy nietoperze posiadają inne niedostępne nam zmysły, a my sami nie widzimy w podczerwieni czy w ultrafiolecie. Po drugie, z docierających do naszego mózgu informacji zaledwie znikomy procent dociera do naszej Świadomości. Porównać to można do oświetlania reflektorem powierzchni wody w nocy. Jest to jak jasna plama światła wędrująca po powierzchni wody. Wydaje nam się, że jesteśmy w stanie powiedzieć coś na temat jeziora na którym myślimy, że jesteśmy. Z tym, że jesteśmy na oceanie i nie mamy pojęcia, co się kryje pod powierzchnią i gdzie jest najbliższy brzeg. Ponadto mamy powody aby przypuszczać, że w pewnym sensie jesteśmy kroplą wody w której odbija się wszechświat.

Nasze zmysły są niejako przedłużeniem naszego mózgu gdyż to nie oczy widzą, tylko mózg "widzi" przy pomocy oczu czyli interpretuje dochodzące impulsy elektrochemiczne. Informacje które docierają do naszego mózgu są filtrowane i interpretowane chociażby przez pryzmat naszych własnych doświadczeń. Idąc dalej tym tropem można byłoby dyskutować o naturze rzeczywistości, o fizyce kwantowej i o ciekawych pytaniach filozoficznych. Warto o tym pamiętać kiedy usiłujemy odpowiedzieć na pytania takie jak: Jaki jest świat, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? Co to znaczy być człowiekiem?

Zaryzykowałbym wniosek, że pytania są istotniejsze od odpowiedzi. To pytania nakierunkowują nasz umysł i nasze myślenie. Pytania pozostają w dużej mierze takie same, odwieczne, ale odpowiedzi się zmieniają – o ile się rozwijamy.

Na przestrzeni wieków ludzkość wypracowała tysiące unikalnych światopoglądów. Każde kiedykolwiek istniejące społeczeństwo próbowało znaleźć własne odpowiedzi na postawione powyżej pytania. Ten dorobek to bogactwo ludzkości z ktorego możemy korzystać w jeszcze lepszym i pełniejszym doświadczaniu życia i rozumieniu siebie samych. Jak to ujął Ken Wilber, twórca i propagator integralnej teorii wszystkiego: "wszystkie poglądy posiadają pewien stopień prawdy" ponieważ "żaden ludzki umysł nie może mylić się w 100% i nikt nie jest wystarczająco sprytny aby się mylić cały czas."

I jednocześnie nikt nie ma monopolu na Prawdę. Wszelkie światopoglądy zamieniające to, czym w istocie są - sposobami myślenia, modelami rzeczywistości, paradygmatami - w dogmaty, w niepodważalne i jedynie prawdziwe “prawdy” - są szkodliwe. Dogmat - pojęcie nie ograniczające się tylko do religii - zwodzi, zubaża, ogranicza, zamyka oczy na wszystko, co inne. Postawa dogmatyczna niezależnie od sfery jakiej dotyczy, to otwarta manifestacja: wiem lepiej, bo to Ja znam Prawdę, więc nie zamierzam cię słuchać.

Co kryje się za taką dogmatyczną postawą? Mentalność "My i Oni" dychotomia dobro - zło, czarne - białe, mentalność "oblężonej twierdzy", ciągły wysiłek w "walce o wiarę" lub jedynie słuszną sprawę, idee samopoświęcenia i męczeństwa, całkowite zaufanie do nadrzędnego autorytetu i jego przedstawicieli, obrona przed innymi poglądami uważanymi za błędne, grzeszne i groźne; obawa przed skalaniem lub zgrzeszeniem nawet w myślach. Świat jest sceną na której rozgrywa się konflikt pomiędzy dobrem a złem. Oczywiście to jeszcze jedna wersja w której przejawia się ludzkie ego.

Oglądając obraz w muzeum często trzeba zrobić krok do tyłu, aby ująć wzrokiem całość. Pojedynczy element ukłdanki puzzle niewiele mówi - dopiero obejmując wzrokiem całość obraz nabiera sensu. Zamknięcie się w okowach jednego światopoglądu to takie właśnie zafiksowanie na pojedynczym elemencie.

Spojrzenie z szerszej perspektywy na rozwój ludzkości proponuje teoria ludzkiego rozwoju zwana Spiralną Dynamiką (Spiral Dynamics). Dotyczy ona zarówno jednostek jak i społeczeństw i wiąże się z takimi nazwiskami jak Clare W. Graves, Don Beck, Chris Covan, Ken Wilber. Jest to bardzo sensowny i przyjemny model który na oznaczenie poszczególnych faz używa nazw: Beżowy, Purpurowy, Czerwony, Niebieski, Pomarańczowy, Zielony, Żółty, Turkusowy. Po polsku można poczytać o tym tutaj: LINK

Wspomniane wcześniej postawy dogmatyczne są charakterystyczne dla Niebieskiego. A powyżej Niebieskiego są jeszcze 4 kolejne fazy rozwoju świadomości będące jednocześnie strukturami psychologicznymi, systemami wartości i sposobami adaptacji wyrażającymi się w różnych sferach życia.



Innego ciekawego sposobu myślenia o kulturze dostarcza dziedzina wiedzy zwana memetyką. Dla memetyki centralnym pojęciem są memy – jednostki informacji kulturowej. Tak jak w genetyce występują geny - sfera biologii, a dokładniej genetyki, tak w memetyce występują memy - sfera kultury. "Wirusy umysłu" to wymowny tytuł książki autorstwa Richarda Brodie'go. Memy to wirusy umysłu które współzawodniczą ze sobą o nasze umysły. Przykładami wysoce zaraźliwych zespołów memów są mody i religie. 

Przyswojenie sobie nowych punktów widzenia jest korzystne, gdyż umożliwia nam lepsze zrozumienie świata i nas samych. Dzięki nowym ideom możemy tworzyć nowe, lepsze "mapy" dla naszych wewnętrznych światów i wzbogacać je. Jak stwierdził Holmes Oliver Wendell „umysł rozciągnięty nową ideą nigdy nie powraca do swych pierwotnych wymiarów”.

© MG copyrights


czwartek, 18 lutego 2010

Cztery żywioły, cztery narody i Avatar

/Clip video na końcu!/ Wiosną 2001 roku Bryan Konietzko wziął do ręki stary szkic na którym widniał łysawy mężczyzna w średnim wieku i wyobraził go sobie jako dziecko. Następnie narysował tę postać z bizonem w powietrzu i pokazał rysunek Michael’owi Dante DiMartino, który wówczas studiował film dokumentalny o badaczach uwięzionych na lodowych pustyniach Bieguna Południowego. Takie były skromne początki niezwykle popularnej i obsypanej nagrodami genialnej serii animowanej "Avatar: The Last Airbeneder" (znanej również jako "Avatar: The Legend of Aang"). Nigdy nie przypuszczałem, że produkcja pierwotnie kierowana do 6-11 letniej widowni zainteresuje mnie do tego stopnia, że obejrzę wszystkie 61 dwudziestopięciominutowych odcinków składających się na trzy "Księgi" (Woda, Ziemia, Ogień) i że jeszcze będę skłonny publicznie się do tego przyznać. Jednak jest to po prostu zdecydowanie jeden z najlepszych tytułów którego widownia nie ogranicza się do dziecięcej.
Dwunastoletni Aang tytułowy ostatni airbender, budzi się ze stuletniej hibernacji. Jego zadaniem będzie stawienie czoła potężnemu Lordowi Ozai i uratowanie świata. W tym celu musi opanować kolejno różne rodzaje specyficznych mocy władania żywiołami powietrza, wody, ziemi i ognia, które jednocześnie konstytuują odrębne style sztuk walki. Równolegle Aang musi stawić czoła poczuciu winy i straty, opanować swoje emocje, dojrzeć wewnętrznie, przyjąć odpowiedzialność, nauczyć się nowych umiejętności i tak dalej - co jest trudne, gdy jest się tylko dwunastoletnim, skorym do zabawy... mnichem. Gdyż Aang jest mnichem i to nie byle jakim. Jako małe dziecko spośród podsuniętych mu zabawek wybrał wszystkie należące do uprzednio żyjących Avatarów. Dzięki temu mnisi rozpoznali, że mały Aang jest Avatarem – kolejną inkarnacją, kolejną manifestacją ducha planety w człowieku. Zadaniem każdego avatara jest utrzymywanie delikatnej równowagi pomiędzy czterema elementarnymi żywiołami których mocami posługują się cztery narody universum w którym żyje Aang. Te narody to kolejno: Powietrzni Nomadzi z których wywodzi się Aang, Wodne Plemię, Królestwo Ziemi i Naród Ognia. Ze względu na napiętą sytuację geopolityczną opiekujący się Aangiem mnisi decydują się drastycznie skrócić jego dzieciństwo i przyśpieszyć jego trening, co pośrednio skutkuje tym, że Aang zostaje przypadkowo uwięziony w lodzie ze swoim latającym bizonem Appą. Po wspomnianych stu latach Aang zostaje odnaleziony przez Katarę i Sokkę, rodzeństwo z Południowego Plemienia Wody i dowiaduje się, że pod jego nieobecność Naród Ognia rozpoczął serię agresywnych podbojów podczas których cały naród Powietrznych Nomadów został unicestwiony (za wyjątkiem Aanga) a pozostałe narody zostały zepchnięte do głębokiej defensywy.
Zakładam, że podczas czytania powyższego krótkiego wprowadzenia każdy entuzjasta kultury Dalekiego Wschodu zastrzygł uszami co najmniej kilka razy. Cała akcja "Avatara" rozgrywa się w genialnie wykreowanym świecie fantasy przesiąkniętym bogatą historią i kulturą Dalekiego Wschodu. Z łatwością można się dopatrzeć najrozmaitszych wzorców zaciągniętych z kultury i duchowości indyjskiej, chińskiej, tybetańskiej, japońskiej a także eskimoskiej (inuickiej) oraz innych. Tak więc mamy odniesienia do historii Tybetu i buddyzmu tybetańskiego łącznie z tradycją wyszukiwania tulku. Czy widzieliście kidykolwiek animowaną kreskówkę dla dzieci o czakrach? Cały jeden odcinek jest poświęcony medytacji z czakrami i dokładnemu wyjaśnieniu jak działają i gdzie są umiejscowione. Jest joga, energia chi, taoizm, szamanizm (i wędrówki szamańskie w świecie duchów), chińska kaligrafia, jedzenie pałeczkami, parzenie zielonej herbaty, świątynie, sekretne stowarzyszenia, Chiński Mur, Zakazane Miasto i tak dalej. Wspomniane wcześniej style walki to autentyczne style chinskiego kung-fu (a poprawniej wushu): Ba Gua dla airbending (Powietrze), Tai Chi dla waterbending (Woda), Hung Gar dla earthbending (Ziemia) z wariantem Chu Gar (Styl Południowej Modlącej Modliszki) dla Toph, oraz Bei Shaolin (Północny Shaolin) dla firebending (Ogień).
Oprócz tej fascynującej kulturowej otoczki mamy całą galerię znakomicie wykreowanych bohaterów. Poza Aangiem, w pierwszym rzędzie są to: praktycznie osierocone rodzeństwo Katara i Sokka którzy towarzyszą Aangowi od sameo początku jego wędrówki, niewidoma Toph wychowana jako jedynaczka przez bogatych i nadopiekuńczych rodziców, oraz książę Zuko, który za wszelką cenę pragnie pojmać Avatara aby zadowolić swego ojca ktory go odrzucil. Głębokie i ciekawe charaktery głównych bohaterów dają wiele okazji do zajmujących interakcji i żywej akcji. Nie sposób też nie zauważyć elementów zachodniej psychologii i terapeutyki.
Seria jest we wszystkich swoich aspektach po prostu wspaniała. Jeżeli jesteś zainteresowany w jaki sposób dalekowschodnie tematy są obecne we współczesnej pop-kulturze, „Avatar: The Last Airbender” jest obowiązkową pozycją do obejrzenia. Przy okazji, oglądałem kiedyś na YouTube reakcję publiczności podczas przedpremierowego pokazu trzeciej części „Avatara” w kinie. Ludzie po prostu zbzikowali do tego stopnia, że byłem w stanie usłyszeć krzyczących (na równi z dziećmi) dorosłych. Co wyjaśnia, dlaczego nadchodząca w lipcu 2010 roku premiera fabularnego filmu „The Last Airbender” jest aż tak oczekiwana. Mam jednak obawy, że może nie dorównać orginałowi. Zobaczymy!

© copyrights MG

PS: Oto finałowy trailer oraz Bryan Konietzko i Michael Dante DiMartino. Zwróćcie uwagę na reakcję widowni! VIDEO

czwartek, 11 lutego 2010

Babcia była niezła - „Legion” (2010)

Odnoszę wrażenie, że filmowcy są zdeterminowani uraczyć nas wszystkimi niewyobrażalnie dziwacznymi apokaliptycznymi scenariuszami jeszcze przed końcem 2012 roku. Fabuła filmu „Legion” choć prosta, jest zagmatwana, a zagmatwana jest ponieważ nie ma sensu.

Spoiler! Bóg stracił wiarę w ludzkość i postanowił ją zgładzić. Jednakże ludzkość nie zginie dopóki żyje nienarodzone dziecko pewnej kelnerki. Dlaczego? Nie wiadomo. W związku z tym wszystkie niebiańskie zastępy anielskie usiłują zabić ciężarną kobietę - a przynajmniej jej dziecko. Jednakże pewien anioł renegat ma inny pomysł. Staje on w obronie życia poczętego oraz . Zwie się on archanioł Michał, a całą rzecz zaczyna od odcięcia sobie skrzydeł. Następnie gromadzi on pokaźny zapas broni automatycznej, wsiada w auto, jedzie na pustynię i uzbraja pracowników i gości przydrożnego zajazdu w którym pracuje ciężarna kobieta. Broń ta przyda się w odpieraniu ataków opętanych przez aniołów ludzi którzy zachowują się jak zombie.

Aby nie było pomyłki - ten obraz smakuje jak film klasy B. Film który mógł być lepszy, jest nieco zbyt powolny, cierpi na przydługie i nieprzekonujące dialogi oraz obfituje w stereotypy. Nic specjalnego – ale babcia była niezła.

© copyrights MG

piątek, 5 lutego 2010

„Claymore” – niebezpieczne dziewczyny, ogromne miecze i potwory

„This little girl, who’s not even half my size taught me that tears can flow even from these silver eyes.”
„Ta mała dziewczynka, która jest dwa razy mniejsza ode mnie nauczyła mnie, że łzy mogą popłynąć nawet z tych srebrnych oczu."

Świat „Claymore” (anime i manga) to miejsce o średniowiecznym klimacie, gdzie groźne potwory zwane yoma polują na ludzi. Mają one unikalne zdolności, które czynią je doskonałymi drapieżnikami. Są silne, szybkie i są w stanie przybierać ludzkie kształty, a po spożyciu mózgu ofiary są w stanie przyswoić sobie jej wspomnienia i pod nią się podszywać. Dzięki temu yoma mogą niemal bezkarnie żerować w ludzkich wioskach i miasteczkach.

Istnieje jednak tajemnicza i mroczna organizacja, która wyszukuje małe dziewczynki – często sieroty które straciły swoich rodziców z powodu yoma – i zmienia je w super-wojowniczki. Wojowniczki te, zwane Claymore (od ogromnych mieczy które dzierżą), są w stanie odnaleźć yoma i skutecznie z nimi walczyć. Niestety, cena jest bardzo wysoka – tracą one przynależność do ludzkiego gatunku – stają się hybrydami: na wpół ludźmi, na wpół yoma.

Dzięki temu claymores potrafią sprawnie odszukać i zabić yoma. Wciąż jednak mają ludzkie wspomnienia i przeżywają ludzkie emocje. Głęboko w środku są małymi straumatyzowanymi dziewczynkami z ‘przeszłością’ i na tym się nie kończy ich dramat. Każdy claymore żyje ze stałą świadomością groźby zatracenia swego człowieczeństwa i stania się w pełni potworem, jeszcze groźniejszym niż zwykły yoma. Dlatego mawiają: „Urodziłam się jako człowiek, chcę żyć i umrzeć jako człowiek”.

Głównym bohaterem jest Clare, która jako jedyna z własnej woli przyłącza się do Organizacji i zostaje claymore. Jako mała dziewczynka spotyka Teresę, która jest numerem jeden pośród claymores. Wzruszająca i jednocześnie szokująca historia Clare i Teresy należy do najlepszych wątków jakie kiedykolwiek widziałem (anime) lub czytałem (manga). Oprócz Clare i Teresy autor kreśli wiele innych głębokich i przekonujących postaci. 

Stworzony przez Norihiro Yagi świat „Claymore” pomimo że jest ciemny i mroczny, daleki jest od depresji. Autor potrafi wspaniale budować napięcie, zaskakiwać czytelnika i kreślić bardzo głębokie ludzkie emocje i relacje przy żywo poprowadzonej akcji. Muzyka i głosy japońskich seiyū (aktorek udzielających głosu animowanym postaciom) są wspaniałe, a akcja jest bardzo wciągająca. Na bazie mangi powstała dotychczas 26-odcinkowa seria anime – aż Północną Kampanię i inwazję Piety. Niestety, zakończenie anime różni się od tego z mangi. W mandze historia Clare i innych claymores jest kontynuowana i właśnie w tym miesiącu „Claymore” świętował swój setny odcinek. Bezsprzecznie „Claymore” należy do najlepszych, ale dwa słowa ostrzeżenia: „Claymore” wciąga i nie jest dla dzieci.

Niezależnie od mangi i anime (które można odszukać w sieci) wydano dwa CD: Claymore TV Animation O.S.T. z muzyką z serii, oraz Claymore Intimate Persona z dziesięcioma utworami, każdy wykonywany przez inną aktorkę i odzwierciedlający odrębny charakter granej przez nią postaci.

© MG copyrights

czwartek, 4 lutego 2010

Jest coraz lepiej

Jak mawiała moja babcia: „przed wojną jabłka były smaczniejsze”. Jako ludzie mamy skłonność – zarówno w skali jednostki jak i w skali społeczeństw – do mitologizowania i upiększania przeszłości z jednej strony oraz do narzekania na teraźniejszość z drugiej. Rozmaicie się to zjawisko przejawia, ale jedno pytanie pozostaje: Czy faktycznie na świecie jest coraz gorzej? I czy kiedyś było lepiej?

Fakty są takie, że kiedyś żyło się znacznie gorzej. Współcześnie żyje nam się nieporównywalnie lepiej a przeciętna jakość i długość życia ulega ciągłej poprawie. Nie zgodzą się z tym rozmaite fundamentalne ugrupowania religijne w obrębie judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. W tradycji judeochrześcijańskiej czas pojmuje się liniowo – jest początek i jest koniec. Oczekuje się Dnia Sądu, Armagedonu, punktu końcowego w historii ludzkości kiedy to ukarani zostaną wszyscy złoczyńcy i wszyscy ‘niewierni’ a w raju (na ziemi lub w niebie) zapanuje prawdziwy pokój i sprawiedliwość. Według tego typu wierzeń, aby było ‘lepiej’ najpierw musi być ‘gorzej’ bo dopiero jak będzie ‘gorzej’ to Bóg zainterweniuje. Dla przykładu Świadkowie Jehowy powołując się na Biblię uważają, że żyjemy w czasach końca, czasach trudnych do zniesienia, i że wkrótce Bóg zrobi ‘porządek’ z ludźmi – po wieczne czasy.

Jednak fakty są takie, że żyje nam sie coraz lepiej. Weżmy pod uwagę przemoc. We współczesnych społeczeństwach śmierć na wskutek działań wojennych czy na wskutek przemocy dotyka tylko znikomego ułamka populacji. Podobnie jest z długością życia – żyjemy coraz dłużej, wyeliminowane zostały liczne choroby, poprawiła się higiena i warunki życia. Dawne zmory ludzkości, które wielokrotnie dziesiątkowały populację średniowiecznej Europy – głód i zarazy – zostały praktycznie wyeliminowane z życia współczesnego człowieka. Wynaleziono turystykę i czas wolny. I można powiedzieć, że co dopiero zaczęliśmy – w końcu nasza współczesna cywilizacja tak naprawdę wystartowała dopiero niedawno z rozpoczęciem się rewolucji przemysłowej jakieś 200-300 lat temu.

Dla kontrastu, w społeczeństwach pierwotnych mało kto umierał śmiercią naturalną a zgony z powodu niekończących się, endemicznych walk plemiennych i wendet dotykały od 15% do 60% populacji. Życie było krótkie, trudne i znacznie bardziej brutalne. Możemy wyobrazic sobie jak wyglądało takie życie kiedy spojrzymy na wciąż jeszcze istniejące nieliczne skanseny przeszłości gdzie czas się zatrzymał – chociażby na życie Indian Yanomami z amazońskiej dżungli, lub na karty Biblii.

Jeśli weżmiemy pod uwagę historię ludzkości od czasów najdawniejszych po czasy współczesne, to z łatwością przekonamy się, że pod każdym względem mamy warunki życia znacznie lepsze niż za czasów naszych przodków.

Zobacz co na temat mitu przemocy ma do powiedzenia Steven Pinker (polskie napisy): VIDEO

© copyrights MG


wtorek, 2 lutego 2010

Krótko o „Book of Eli” (Księga ocalenia)

/uwaga: spoiler!/


Fabułę filmu można streścić następująco: na bezdrożach powojennego, postapokaliptycznego świata wiedziony wiarą (i głosami w głowie) wędrowiec (Denzel Washington) ratuje od zapomnienia ostatni egzemplarz... Biblii. Tak, nie Koranu, nie księgi Mormona, tylko ostatni egzemplarz Biblii. Wyrządzając ludzkości tę dyskusyjną przysługę, oprócz Biblii i wiary nasz bohater posiada maczetę, łuk, pistolet oraz podejrzanie biegłą i niechrześcijańską umiejętność ich używania. Czyżby reżyserów zainspirowały starotestamentowe wyczyny mężów bożych którzy również od przemocy nie stronili? Jeśli tak, to wszystko pozostaje „po bożemu” – w duchu Starego Testamentu.

Co jednak bardziej znamienne: z filmu wynika, że to pozostali przy życiu ludzie zniszczyli niemal wszystkie egzemplarze Pisma Świętego. Czyżby zagładę świata spowodował konflikt religijny? Pewne światło na tę sprawę rzuca główny ‘zły’ – herszt bandy i przywódca niewielkiego miasteczka (Gary Oldmnan). Chce on zdobyć Biblię za wszelką cenę – jako potężną broń umożliwiającą totalitarną władzę nad sercami i umysłami ludzkich mas. Mariaż religii i polityki – bez tego nie będzie możliwe odbudowanie cywilizacji.

Jednak zamiast uwypuklić takie ciekawe i obrazoburcze wnioski, twórcy filmu uderzają w tony otwarcie kaznodziejskie. Napotkana dziewoja (Mila Kunis) niemal natychmiast przyswaja sobie modlitwę i zaczyna wierzyć – pomimo początkowej rezerwy bożego wysłannika. Mało to przekonujące, podobnie jak fakt, że tytułowy Eli błąka się już 30 lat po bezdrożach, usiłując dojść do Kalifornii. Cóż, biblijni Izraelici błąkali się przez 40 lat na znacznie mniejszej pustyni, a więc nie ma co wybrzydzać.

Podsumowując, otrzymujemy postapokaliptyczny film akcji flirtujący z kinem religijnym, odrobinę humoru, kilka dobrych scen i nietypowy scenariusz, do którego, mam wrażenie, mógłby bardziej pasować Koran niż Biblia, gdyż za Biblię mało kto chce dzisiaj walczyć, a za Koran wciąż jeszcze tak. 

© copyrights MG

poniedziałek, 1 lutego 2010

Film „Avatar” i krytycy

„Awatar” Jamesa Camerona jest filmem o którym napisano już setki – jeśli nie tysiące – recenzji, opinii i komntarzy. Mnożą się słowa uznania co do technicznej i wizualnej strony przedsięwzięcia. Film odnosi spektakularne sukcesy; po zaledwie kilku tygodniach od premiery „Avatar” stał się najbardziej dochodowym filmem w historii kina wyprzedzając „Titanic”. Na Rotten Tomatoes „Avatar” zyskał sobie bardzo pozytywne recenzje (ponad 80%) => link.

Jednak film zdobył sobie nie tylko zwolenników ale i przeciwników. Ci ostatni ukuli nawet nowy termin na określenie żarliwych fanów filmu: ‘avatards’ – od zbitki słów ‘avatar’ i ‘retard’ (ang. ‘retard’ – opóźniony w rozwoju, ciołek, głupek). Jednak krytycy i przeciwnicy to nie tylko wiecznie niezadowoleni ‘naysayers’ których można spotkać na niektórych forach internetowych (ang. naysayer – osoba z agresywnie negatywnym nastawieniem). W wielu kręgach film został uznany za dość kontrowersyjny. Prawdą jest, że nieczęsto się zdarza, aby Hollywoodzki blockbuster oprócz swych wszystkich cech typowych dla masowych produkcji posiadał wielowątkowe przesłanie, wywoływał głębokie emocje, i prowokował globalny odzew – nie tylko ze strony krytyków filmowych, ale i głów państw (Evo Morales, prezydent Boliwii, który film polubił), a nawet ze strony Watykanu (Radio Watykańskie, dziennik l’Osservatore Romano – tutaj film nieszczególnie się spodobał m.in. ze względów ideologicznych). Do przeciwników filmu należy konserwatywna amerykańska prawica. Pewnym dodatkowym smaczkiem jest okoliczność, że James Cameron, reżyser zarówno „Avatara” jak i „Titanica” rzekomo jest członkiem loży masońskiej i w swoich filmach ma jakoby wykorzystywać sekretne techniki wpływu na umysły ludzkie – przynajmniej zdaniem zwolenników teorii spiskowych => link. Tak czy owak: o filmie się mówi, o filmie jest głośno i – jak gminna wieść niesie, wielu widzów decyduje się obejrzeć film dwukrotnie, trzykrotnie, a nawet wielokrotnie – zwłaszcza w 3D. A zatem nie można powiedzieć, że film ten nie spełnia swojego zadania skoro widownia tłumnie szturmuje kina. A kontrowersyjność to jeszcze jedna, dodatkowa zaleta filmu.

Podczas gdy widzowie głosują nogami, krytycy wytykają podobieństwa do „Pocahontas” i całej masy innych filmów i książek. ‘Czy słyszałeś że James Cameron chce zrobić „Avatar 2”? Tylko musi poczekać, aż Kevin Costner nakręci „Tańczący z wilkami 2”’ – brzmi jeden z dowcipów. W związku z tym, czy można powiedzieć że „Avatar” jest nieorginalny? Czy można powiedzieć, że scenariusz jest przewidywalny? I co ważniejsze – czy to źle?

Nie uważam, aby wykorzystanie schematów narracyjnych i archetypów świadczyło przeciwko. To wszakże dzięki nim widz może się utożsamiać z bohaterami i to dzięki nim film chwyta za serce. Mało orginalna historia – ale orginalnie opowiedziana. W końcu idąc do opery czy do teatru nie mamy podobnych wymagań co do orginalności scenariusza. Tak naprawdę trudno wskazać jakikolwiek film który byłby w 100% orginalny, a jeszcze trudniej taki, który bedąc filmem orginalnym – cokolwiek by to znaczyło – byłby jednocześnie filmem kasowym, filmem udanym w kontekście oglądalności i popularności.

Kolejnymi zarzutami są nierozwinięcie tzw. ‘głębi postaci’ oraz rzekoma miałkość i toporność dialogów. Ponownie, pamiętajmy, że nie mamy do czynienia z psychologicznym dramatem tylko z przygodowym kinem akcji osadzonym w realiach sf. Czy wyrafinowanego języka spodziewalibyśmy się po marines? Są sytuacje, w których prostota sprawdza się najlepiej. Istotnie, „Avatar” koncentruje się na jednej głównej historii. Wiele pobocznych kwestii jest zasygnalizowanych, niektóre wątki zostały wycięte => link – w końcu bądź co bądź i tak film trwa 2 godziny i 40 minut.

Niektórym nie podoba się wieloaspektowy przekaz filmu. Jak rozumiem, woleliby ‘czystą’ rozrywkę bez dodatkowych walorów. Film został obwołany filmem antywojennym, antymilitarnym, antykapitalistycznym, antyamerykańskim, liberalnym, zielonym, neopogańskim, panteistycznym, gloryfikującym wiarę w naturę zamiast w stwórcę (tak, to Watykan). Niektórym nie podobają się nawiązania do wojny w Wietnamie i do współczesnej wojny z „terrorem”. Są nawet i tacy którzy uważają „Avatara” za film rasistowski traktujący o ‘winie białego człowieka’ względem Indian. Zastrzeżenia do filmu miały nawet feministki - w końcu dlaczego główny bohater jest mężczyzną? I dlaczego to zawsze on ratuje świat?

To wspaniale, że każdy może dostrzec w tej pozornie prostej i banalnej opowieści aż tyle treści. I to fakt, że reżyser (który jest kanadyjczykiem) zdołał sprawić, że amerykańska widownia utożsamia się z i kibicuje tym którzy zabijają ekranowych ‘amerykańskich’ żołnierzy (i którzy przy tym nie są wcale ludźmi, a jak są, to są 'zdrajcami ludzkiej rasy'). Tak, nie da się ukryć, film niesie ze sobą polityczne, społeczne, humanistyczne, duchowe i inne treści – nie przestając przy tym być kinem akcji, romansem, filmem sf, filmem fantasy, fimem przygodowym czy po prostu filmem epickim. Treści te bynajmniej nie rażą przeciętnego widza – ja nawet uważam je za zaletę – ale najwyraźniej rażą w oczy tych, którzy są świadomi faktu, że dzisiejsi widzowie to jutrzejsi wyborcy – zwłaszcza w takim kraju jak Ameryka. Kontrowersyjność „Avatara” to zresztą tylko jeszcze jeden dodatkowy powód który przyczynia się do popularności filmu.

„Avatar” Jamesa Camerona jest filmem o którym trudno nie usłyszeć – chyba że jest się gdzieś na bezdrożach trzeciego świata – i który po prostu trzeba zobaczyć w kinie – IMAX lub 3D (chyba że się jest na wspomnianych bezdrożach). Tak, jest to odważne, epickie, i już kultowe wizualne arcydzieło którego obejrzenie staje się niezapomnianym przeżyciem.

MG © copyrights